- Stać i czekać tu na tę dziewczynę! -
rozkazał Gary swoim żołnierzom - Łucznicy i kusznicy niech się prześpią...
- Wasza
ekscelencjo, jeśli mogę... - wtrącił jeden z doradców - Do czego panu ta
Martynka?
- Mój drogi
Parysie, czy wyobrażasz sobie tak pięknego elfa jak ja bez żony?
- No nie...
- No właśnie.
Dlatego zamknij swą buzię i przestań zadawać pytania! - krzyknął Gary, po czym
uderzył doradcę w twarz.
Parys pilnował wejścia do siedziby wraz
z kilkoma innymi elfami. Księżyc był już prawie w pełni, gdy rozległy się
krzyki. Ostatnią rzeczą jaką widziały magiczne istoty to błysk srebrzystej
klingi miecza. Jednorożce zaczęły uciekać. Stukot ich kopyt obudziłby nawet
zmarłego.
- To ona! Brać ją!
- wrzeszczał zaspany Gary do swojej armii - Przyszła po nich! Chcę ją żywą!
Elfy przeszukały ogromny zamek, lecz
Martynki nigdzie nie było, więc postanowili szukać na zewnątrz. Choć powietrze
było chłodne, to każdemu pot ściekał po twarzy strumieniami i moczył ubrania.
Denerwowali się. Gary puchł ze wściekłości, a po dziewczynie ślad zaginął.
Tymczasem pewien elf, który akurat
pełnił wartę w lochu i pilnował więźniów, zaczął płakać jak niemowlę, któremu
zabrano butelkę. Łzy spływały mu po twarzy, a po minucie cała jego bluzka była
mokra. Nie widział nic, ale słuch miał dobry. Wiedział, że ktoś się tu kręci.
- Alarm! Ktoś
wszedł do lochów! - krzyczał najgłośniej jak potrafił, lecz nikt go nie
słyszał.
Nagle poczuł
uderzenie czymś twardym w skroń. Na szczęście jego głowa była odporna na tego
typu urazy i nie zemdlał, ale udawał, że to zrobił. Chciał zmylić włamywacza.
Jego ciemnoniebieskie oczy
przestały łzawić. Wziął głęboki wdech i zaczął myśleć. Zapomniał, że metr nad
jego rozczochraną czupryną wisi pęk kolorowych kluczy. Gdy sobie przypomniał o
tym, było już za późno. Spojrzał w górę. Niestety, klucze już tam nie wisiały.
- Trzeba coś
zrobić... - mamrotał pod nosem elf - Więźniowie nie mogą uciec ... Nie chcę
skończyć na szubienicy ...
Z pochewki, która
przypięta była do jego pasa, wyjął sztylet. Jeśli go pamięć nie myliła, dostał
go od swojej prababki na 251 urodziny. Broń posiadała rzeźbioną, złotą klingę i
ostre jak brzytwa ostrze. Elf nie rzucił się od razu do ataku, postanowił
czekać i nasłuchiwać.
- Martynka!
Wiedziałem, że po nas przyjdziesz! - krzyczał jeden z więźniów.
- Ciszej, bo
jeszcze nas usłyszą... - powiedziała dziewczyna.
- Będę bogaty
jeśli ją złapię! Przecież to jest przyszła żona pana Gary'ego! - cieszył się po
cichu elf - Nigdy bym nie pomyślał, że ja Kamil z Kamieniogrodu dorwę Martynkę
... Zaraz... Ona pojawiła się znikąd! Trzeba ją pojmać, bo pewnie ma jeszcze
parę sztuczek w zanadrzu...
Nastała niezręczna cisza. Martynka
założyła na głowę żółtą czapkę i podała dziwną sierść chłopakom. Kamil
postanowił nie czekać dłużej. Domyślał się, że ta sierść należy do Lamy. Bardzo
powoli wstał na nogi. Przymierzał się do rzutu sztyletem. Celował w dziewczynę.
Jego język sam wysunął się z jamy ustnej. Skupiał się na tym, żeby jej nie
zabić. Elfie serce biło jak szalone. Już
postanowił. Rzucił przepięknym sztyletem. I trafił...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz