ROZDZIAŁ II



    - Stać i czekać tu na tę dziewczynę! - rozkazał Gary swoim żołnierzom - Łucznicy i kusznicy niech się prześpią...
- Wasza ekscelencjo, jeśli mogę... - wtrącił jeden z doradców - Do czego panu ta Martynka?
- Mój drogi Parysie, czy wyobrażasz sobie tak pięknego elfa jak ja bez żony?
- No nie...
- No właśnie. Dlatego zamknij swą buzię i przestań zadawać pytania! - krzyknął Gary, po czym uderzył doradcę w twarz.
        Parys pilnował wejścia do siedziby wraz z kilkoma innymi elfami. Księżyc był już prawie w pełni, gdy rozległy się krzyki. Ostatnią rzeczą jaką widziały magiczne istoty to błysk srebrzystej klingi miecza. Jednorożce zaczęły uciekać. Stukot ich kopyt obudziłby nawet zmarłego.
- To ona! Brać ją! - wrzeszczał zaspany Gary do swojej armii - Przyszła po nich! Chcę ją żywą!
           Elfy przeszukały ogromny zamek, lecz Martynki nigdzie nie było, więc postanowili szukać na zewnątrz. Choć powietrze było chłodne, to każdemu pot ściekał po twarzy strumieniami i moczył ubrania. Denerwowali się. Gary puchł ze wściekłości, a po dziewczynie ślad zaginął.
             Tymczasem pewien elf, który akurat pełnił wartę w lochu i pilnował więźniów, zaczął płakać jak niemowlę, któremu zabrano butelkę. Łzy spływały mu po twarzy, a po minucie cała jego bluzka była mokra. Nie widział nic, ale słuch miał dobry. Wiedział, że ktoś się tu kręci.
- Alarm! Ktoś wszedł do lochów! - krzyczał najgłośniej jak potrafił, lecz nikt go nie słyszał.
Nagle poczuł uderzenie czymś twardym w skroń. Na szczęście jego głowa była odporna na tego typu urazy i nie zemdlał, ale udawał, że to zrobił. Chciał zmylić włamywacza.
            Jego ciemnoniebieskie oczy przestały łzawić. Wziął głęboki wdech i zaczął myśleć. Zapomniał, że metr nad jego rozczochraną czupryną wisi pęk kolorowych kluczy. Gdy sobie przypomniał o tym, było już za późno. Spojrzał w górę. Niestety, klucze już tam nie wisiały.
- Trzeba coś zrobić... - mamrotał pod nosem elf - Więźniowie nie mogą uciec ... Nie chcę skończyć na szubienicy ...
Z pochewki, która przypięta była do jego pasa, wyjął sztylet. Jeśli go pamięć nie myliła, dostał go od swojej prababki na 251 urodziny. Broń posiadała rzeźbioną, złotą klingę i ostre jak brzytwa ostrze. Elf nie rzucił się od razu do ataku, postanowił czekać i nasłuchiwać.
- Martynka! Wiedziałem, że po nas przyjdziesz! - krzyczał jeden z więźniów.
- Ciszej, bo jeszcze nas usłyszą... - powiedziała dziewczyna.
- Będę bogaty jeśli ją złapię! Przecież to jest przyszła żona pana Gary'ego! - cieszył się po cichu elf - Nigdy bym nie pomyślał, że ja Kamil z Kamieniogrodu dorwę Martynkę ... Zaraz... Ona pojawiła się znikąd! Trzeba ją pojmać, bo pewnie ma jeszcze parę sztuczek w zanadrzu...
             Nastała niezręczna cisza. Martynka założyła na głowę żółtą czapkę i podała dziwną sierść chłopakom. Kamil postanowił nie czekać dłużej. Domyślał się, że ta sierść należy do Lamy. Bardzo powoli wstał na nogi. Przymierzał się do rzutu sztyletem. Celował w dziewczynę. Jego język sam wysunął się z jamy ustnej. Skupiał się na tym, żeby jej nie zabić.  Elfie serce biło jak szalone. Już postanowił. Rzucił przepięknym sztyletem. I trafił...




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz